istotę w tyrolskim, na bakier ułożonym kapeluszu i myślą: „Szkoda tylko, że jesteś malutki!“
Inaczej bywa, gdy bramka z mieszkanka na prawo odskoczy z głośnem „klap“ i na deszczułkę przed domkiem wyjdzie drugi lokator — pani jejmość Ciotka-Słota herbu „Parasol na Deszczowem Polu“. Domek mruży oczy złośliwie, jak podrażniony kot, Słoneczne Oczko siedzi potulnie w swoim pokoiku, a Ciocia-Słocia otwiera sennym, leniwym ruchem czarny, ponury parasol, posępnie patrzy na dziecięce głowy przytulone do szyby, a potem zjadliwie mruczy i burczy pod nosem:
„W herbie mam strumienie deszczu
Jestem Pani z barometru
Nazywam się Ciotka-Słota
Lubię bardzo szare deszcze
Wiatry, mgły i chlupot błota.
W herbie mam strumienie deszczu
I parasol czarny, stary
Kaszlę, kicham, czuję dreszcze
Nie rozstaję się z katarem...
Noszę chustkę z grubej włóczki
Wielkie buty i kalosze
A pogody, blasku słońca
Nienawidzę i nie znoszę!
Mam kamasze mokre, ciężkie
Przemoczone mam pończochy
Gardło boli mnie czasami
I w krzyżu mnie kłuje trochę.