Taka już tajemnicza, dziwna chałupina i tacy dziwni sąsiedzi... Niechno złote słońce odsunie z twarzy woalkę chmur i zerknie radośnie z nieba, a wnet rozlegnie wesołe „klap“, odmyka się bramka z mieszkanka na lewo i ze środka wyskakuje raptem poczciwe, roześmiane Słoneczne Oczko herbu „Uśmiech słońca“, zdejmuje z główki tyrolski kapelusik z zielonem piórem, a w ręce ma tabliczkę z napisem:
A trzeba wam wiedzieć, że Słoneczne Oczko jest miłym chłopczykiem z zadartym noskiem, z trzema lokami na czole, o oczach tak błękitnych, jak poranne, majowe niebo. Nosi krótkie spodenki, krasą kurteczkę, na okrągłym brzuszku przepasał się szerokim, żółtym rzemykiem, a na nogach ma trepki różowe, tak różowe, jak jego własna, uradowana buzia. A zahartował się nasz dziarski kawaler tak mocno, że tylko w skarpetkach, z gołemi kolanami chodzi. Nic więc dziwnego, że dzieci pokochały pocieszną figurkę z barometru i zdaje mi się, że pan Słoneczne Oczko nietylko się uśmiechać potrafi, ale śmieje się na całe gardło szczerze i głośno, śmieje się naprawdę i treluje tak, jakby ktoś pękiem srebrnych dzwonków dzwonił i
„Jestem człeczek z barometru
Herbu „Uśmiech słońca“
Chcę, by słonko grzało wiecznie
Zawsze i bez końca!
Mam błękitne, wielkie, dobre
Roześmiane oczy
Umiem nagle z chałupinki
Przed płotek wyskoczyć!