Strona:Anafielas T. 3.djvu/378

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
376

I jeszcze okiem w twarzy życia szuka,
Jeszcze się cieszy marami próżnemi.

Cicho — i lampa, co u łoża błyska,
W trzy twarze smutne światłem swojém pryska:
Oświeca razem Witoldową żałość,
Juljanny smutek, Algimunda boleść
W ciszy wieczornéj, którą wiatr jękami
Jakby pogrzebną śmierć śpiewał zawczasu,
Przerywa tylko. Słychać ciężkie tchnienie
Piersi rozbitéj starca bezsilnego.

Wtém szelest cichy — wzniosła się zasłona,
Zadrgała lampa, i wszedł kapłan stary,
Postawy męzkiéj, rycerskiego lica,
Brwi namarszczonych; w żółtéj jego twarzy
Surowość patrzy, rozum beznamiętny,
Z dwóch oczu czarnych męztwo świeci dumne;
Lecz usta wyraz Chrystusa miłości
Złagodził, ujął i w uśmiech przegina.

Spójrzał nań Witold i wstrząsł się, a oczy
Zamknął na chwilę; potém je otworzył,
Z dumą i gniewem skierował na mnicha,
Nie mogąc ręką, wzrokiem go odpycha.
On idzie; ani ulęknął się gniewu;
Słowo poszepnął i u łoża siada.

— Xiążę! — rzekł cicho — czas myśleć o duszy.
Dopóki życie niesie nas, jak fala,