Strona:Anafielas T. 3.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
304

Z głowy ci resztę rozumu goni. —
Skirgiełł się porwał, chciał rogiem rzucić,
Ale bezsilny padł na podłogę.
— Po co przyszedłeś? pokój mi kłócić!
Idź w swoję drogę! idź w swoję drogę!
Albo cię każę ściąć tu przed sobą! —
— Mnie ściąć? Bezsilne, rozpustne źwierzę!
Jabym ulęknąć miał się przed tobą? —
Rzekł, i z uśmiechem za brodę bierze,
Spójrzał mu w oczy, głową potrząsa.
Skirgiełł za rękę szarpie i kąsa.
— Patrzcie, o, patrzcie! Pan to tutejszy!
Oto Jagiełło dał Litwie Pana!
Biedny mój kraju! Pan twój dzisiejszy
I drewnianego nie wart bałwana.
Niechby Jagiełło widział cię, Xiążę,
W błocie i we krwi obluzganego,
I namiestnika ujrzał swojego,
Jak z podłym gminem rozpustny wiąże,
Jak wieprzem w błocie podły się tarza,
I na swych braci w szale odgraża!
Litwo! o Litwo! biednaś ty ziemia!
Na takich panów ręceś popadła!
Twoje się stare słońce zaciemia,
Piękna twarz twoja zżółkła, pobladła! —

Puścił pjanego Skirgiełły brodę.
Ten pieni z gniewu, w gniewie bełkocze: