Przejdź do zawartości

Strona:Anafielas T. 3.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
232

Jednemi wroty na wozie pogrzebnym
Kiejstut na Świętą odjechał dolinę,
Drugiemi wroty w orszaku siepaczy
Witold na długą wwiedziony niewolę.

Witold to? — Trudno poznać go z oblicza,
Bo boleść we twarz wryła się głęboko,
Przygasło dawniéj jaśniejące oko,
I usta sine, milcząc, się zawarły.
Żywy, a na-wpół zdaje się umarły;
I nic nie widzi, co dzieje dokoła;
Na brzęk łańcuchów, na krzyki gawiedzi,
Skinieniem, okiem nie da odpowiedzi;
Zsunął się z konia, i powolnym krokiem
Poszedł, dumając, po dworze szérokim.

Zabójcy ojca patrzą się nań z boku;
Szyderskie myśli śmieją się im w oku,
Usta się krzywią; rękami w milczeniu
Cóś pokazują, jakby stryczek kładli,
Cicho Lisica szepce do Bilgena:
— Czy mu ta sama izba wyznaczona,
Gdzie ojciec Kiejstut przeżył dni ostatek?
Czy naszéj straży oddadzą młodego? —
Szepcą — wtém słudzy do Witolda biegą
I na komnaty w wieży go prowadzą,
W osobnéj izbie smutnego sadzają.
Pomni Jagiełło, że Witold mu życie,
W niewoli ojca, uprosił, ratował;