Strona:Anafielas T. 3.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
210

— Z jakąż wy wieścią? — z daleka wykrzyka.
— Widzicie, stryju! z gałęzią zieloną.
Jagiełło chce się z Witoldem rozmówić.
Ja w zakład u was za niego zostaję.
Puśćcie go. Może zgodzimy bez boju. —
Kiejstut pomyślał chwilę, dał znak głową.
— Idź — rzecze — synu! lecz żadną umową
Nie wiąż beze mnie. Mam w sercu obrazę,
Którą niełatwo zmyć słowy jednemi.
Czyjejś krwi na to, i wiele mi trzeba! —

Mówił, a Witold już konia dosiada,
Gałąź Skirgiełły pochwycił, wskok bieży,
Kędy na wzgórzu Jagiełło z Krzyżakiem
W milczeniu patrzą na Skirgiełły kroki.

Jagiełło rękę wyciągnął do brata.
— Ręki twej nie chcę — Witold mu odpowié,
I w tył się cofnął. — Jagiełło! tyś zdradą
Podszedł nas z ojcem. Wiesz, jaka zapłata
Zdrajców? Wojdyłło wiész jak ukarany? —
— Wiém — rzekł Jagiełło. — Tak i Widmund zginął! —
Witold zapłonął, znów cofnął i skinął.
— Bądź zdrów — rzekł. — Jam tu nie przyszedł się śpierać,
Lecz zgodę robić i pokój zawierać.
Zgoda nie można, pokój nie podobny! —
— Czekaj! — Mistrz przerwał — Kniaziu! jesteś młody.
Przez kłótnie często przychodzą do zgody.
Po co wymawiać dawne wasze żale?