Przejdź do zawartości

Strona:Anafielas T. 2.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
180

Kobole z chat swych schowali pod strzechy,
Kryjąc się dla nich z ofiarą ubogą.

A w Nowogródku dzień już wielki świta,
Dzień chrztu, dzień sławy; na Mindowsa głowie
Spocznie korona, którą Rzym mu skronie
Ozdobił, miłym nazwawszy go synem.
I pełen zamek rycerzy i gości,
Niemców i Mnichów; z dalekiego kraju
Nieznane szaty, piérwszy raz zdumiały
Lud widzi, słyszy nieznane języki.
A Mindows dumnie wzniósł głowę nad wszystkich,
Z wesołém wrogów powitał obliczem,
I dłoń im podał, którą bił niedawno.
Niemcy, o zgrozo! patrzą jak panowie,
Rozkazy dają, królują na dworze,
Wszyscy posłuszni — bo srogie rozkazy.
— Śmierć nieposłusznym! — rzekł Mindows ponuro.

I Mnisi szydzą z litewskiego ludu,
Palcem, jak bydlę, Litwę pokazują,
Wołają, patrzą, i jak zdechłe zwierzę,
Nogą popchnąwszy, zewsząd opatrują.
Lecz w sercu Litwy jest nienawiść jeszcze,
Jest zapał jeszcze, tleje ogień skryty.
Biada wam, Mnisi, co niosąc krzyż Boży,
Ducha Bożego na sercu nie macie.
Biada wam! Bóg się zaprze sług niewiernych,
I pokalanéj nie przyjmie ofiary.