Strona:Anafielas T. 2.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
127

Mówił, i smutnie utopiwszy głowę,
Znów patrzał kędyś na dalekie góry,
Znowu rwał brodę i szaty rozdziérał,
I zęby zgrzytał — krwawa łza mu ciekła
Z spiekłego, gniewem spalonego oka.
Aż Wojsiełk, dziecię, podchodzi ku niemu,
I rączki białe na szyi zawiesza,
I głaszcząc ojca, szczebioce, pociesza.
A Mindows westchnął i odepchnął dziecię,
W pierś się uderzył, wyleciał w podwórzec.

W podwórcu słudzy kupami stawali,
I cóś pocichu tajemnie szeptali.
Okryty kurzem, błotem, w zdartéj szacie
Goniec go spotkał i uderzył czołem.
— Biada nam, krzyknął, biada Litwie całéj!
Wróg ją pustoszy — Ruś niszczy i pali.
Płoną już stosy, lecz palą się sioła,
I lud ze strachem w lasy się rozbiega.
Towciwilł jechał do Rygi do Mistrza,
Zbratał się przeciw nam z Chrześcianami,
Przeciw nam zawarł z Ruskiemi przymierze.
Ja wracam ztamtąd. Panie! już nie tajna
Zmowa na ciebie, spisek twych sąsiadów.
Towciwilł nie już Kiernowa po ojcu,
Lecz całéj Litwy spodziéwa się dumny;
Bogate dary przyniósł Inflantskiemu,
Dał mu się ochrzcić, drugi raz dla drużby;