Strona:Anafielas T. 1.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
224

Aż wysilony matkę przypomina,
I, wzniósłszy oczy, zawoła z rospaczą:
— Ratuj mnie! Mildo! matko! ratuj syna! —
I w chwili padną na stronę siepacze,
Drzwi się rozwarły, jasna postać w bieli
Weszła, skinęła. Witol poznał matkę,
I ręce do niéj wyciąga żebrzące.
— Ratuj mnie! — woła. — Zgwałcono gościnę.
Król ze mną chichem rozłamał się białym,
Pił z jednéj czary, a zdradę uknował,
Konia mnie zbawił, i miecz chce cudowny
Wyrwać mi gwałtem. Wśród nocy podeszli
Słudzy wysłani, więzy narzucili!
Matko! — A matka rękę mu podała.
I wstał z posłania, otrząsnąwszy łyka.
— Biada ci! Królu! wam — krzyknął — siepacze!
Jam wolny. Idę. Lecz gdy tu powrócę,
Nie z jednym mieczem, nie sam jeden tylko! —
To mówiąc, z siebie zrywał króla dary,
Bogate suknie, jaśniejące szaty,
Wdział swoje na się, i z matką wybiega.
— Matko! ty syna przeniesiesz na Litwę.
Mam w sercu zemstę, dokonać jéj muszę,
Muszę się pomścić, kraj jego zwojować,
Zabrać w niewolę jego, żony, dzieci,
I niemowlętóm nawet nie daruję,
A z jego zamkiem i z krajami jego
To, co z Raudona uczynię sadybą.