Strona:Anafielas T. 1.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
133

I wszyscy zeszli; on został sam jeden.
Znów cisza — czeka lud słowa w milczeniu.
Starzec ostatni raz z piersi wydobył
Głos, co za chwilę na wieki miał zgasnąć.


— Ludu mój! — rzecze — klęski na was spadły!
Wróg niszczy Litwę i brańców zabiera!
Codzień mniéj ludzi z wyprawy powraca,
I codzień sioła szérocéj pustują,
I codzień pola szérzéj chwast pokrywa!
Głód na was patrzy! Bogi gościnności
Mór ciężki, karę na winnych zesłały!
Leci nad Litwą i płachtą powiewa;
A gdzie się czarny pokaże posłaniec,
Sypią mogiły i po Numach płaczą!
Grad wasze pola, ulewa ogrody,
A burza lasy codzień niszczy straszniéj!
I jeszczeż o swych występkach wątpicie?
Jeszcze o gniewie Bogów swych nie wiécie?
Codzień, to gorzéj! codzień klęski srogie
Idą, jak płomień po lesie puszczony!
Ludzie padają i sioła się walą!
I Udegita płomienistą brodę
Zwiesił na niebie, czérwonemi oczy
Spogląda na was i zemstę wam wróży!
Jeszczeż to Bogów błagać wam nie pora?