Strona:Anafielas T. 1.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
107

Trupy się braci walały po drogach.
O garstkę zboża, o dzikie owoce,
Rodzeni bracia bili się, jak źwierzę.
Naówczas starszy kapłan lud swój zwołał,
I płacząc, mówił, żeby szli na zachód;
Że tam jest ziemia pusta i dostatnia,
Która ich wszystkich przyjmie i wyżywi.
Ale nikt nie chciał w tak daleką drogę,
Nikt nie chciał swoich i kraju porzucić,
I mogił ojców, i chaty pradziadów.
Każdy chciał zostać, a choćby i umrzeć,
Byleby w swojéj ziemi, między swemi.
Lecz kapłan młodszéj braci iść rozkazał;
Przyrzekł, że wrócą do ojców krainy,
A duch ich do niéj po śmierci przyleci,
Jeśli się wzajem zabijać nie będą,
I o swéj wierze i ojczystych Bogach
Dla obcéj ziemi nie stracą pamięci.
Wyszli więc młódsi. Szli długo przez góry,
I szli przez rzeki, i po morza brzegach,
Aż przyszli w Litwę, i znużeni drogą,
U morza, Niemna i Neris osiedli.


Widziałeś, synu, mogiły wysokie,
Które po lasach wznoszą się, dębami,
Sosny staremi i lipy pokryte.
Tu ojców groby. W nich leżą olbrzymi.