Strona:Anafielas T. 1.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
83

Pod wielkim łomem. W zimie łapy liże,
A latem skryty na pastwę czatuje.
Jeśli usłyszy nas, jeśli napadnie,
Będziem się bronić; lecz straszno zaczepiać.
Wiele on ludzi we wnętrznościach nosi,
I wiele kości bieleje pod łomem,
I strzał niemało próchnieje dokoła.
Radbym go obszedł, lecz w lewo i prawo
Głęboki strumień zagradza nam drogę.
Mądry, na saméj ścieżce sidła stawi.
Lecz można cicho ominąć łożysko,
Dech zatrzymując, żeby go nie spłoszyć,
I ostróżnemi minąć go krokami. —

— Ojcze! — rzekł Witol — na cóż się go lękać?
Dwóch nas na niego, czyż nie damy rady?
Wszak to najlepszy na łowy początek. —
— Szaleńcze! cicho! — Witol oszczep podniósł,
I lekko trzęsąc głową, się uśmiechał.
Wtém na łom naszli; za łomem chrzęstnęło;
Psy wzniosły uszy i oczy wywarły;
Ogromny pysk się z za drzewa wychylił,
Potém dwie łapy na łomie oparte,
I czarny niedźwiedź spójrzał na myśliwych.
Stary szedł chyłkiem; lecz Witol z radością
Łuk swój naciągnął i pomiędzy oczy
Strzałę mu ostrą zapuścił głęboko.
Ryknął źwierz dziki i przez łom przeskoczył