Strona:Anafielas T. 1.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
82

To z nich Gieguzo, śmiejąc się, szydziła;
Psy cicho u nóg z spuszczonemi głowy
Szły, znaku tylko pańskiego czekały,
A pyski wznosząc ku kniei zwrócone,
Nosem powietrze łapczywie chwytały.
Wtém łom zaszumiał i cóś się przemknęło.
Witol poskoczył, starzec go zatrzymał —
— Liszka! — zawołał — powrócim do domu. —
— I po cóż wracać z próżnemi rękoma? —
— Przestroga Bogów, byśmy nie szli daléj:
Bo komu tylko liszka przejdzie drogę,
Powinien wrócić, gdy mu spokój miły. —
— Więc winną stronę, idźmy w inną stronę. —
— Wrócić potrzeba. —
— O! ja nie powrócę,
Póki chociażby najlichszego źwierza,
Choćby ptaszyny małéj nie ubiję. —
Tak mówił Witol, a jego zapałem
Starzec niechętny przekonać się musiał.
— Chodźmyż! niech będzie przeznaczenia wola —
Rzekł, i na drugą stronę się zawrócił.

I znowu cicho: bo oba myśliwi,
Okiem po lesie patrzając ostróżnie,
Nic nie mówili; psy dech wstrzymywały,
Jak gdyby źwierza spłoszyć się lękały.
— Słuchaj — rzekł starzec — jest ztąd niedaleko
Starego dziada niedźwiedzi łożysko