Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Masz się chyba za bardzo silnego? A więc przyjedź niegodziwy... raz, raz jeden tylko...
Nie pojechał; ale pewnej niedzieli, popołudniu, siedząc sam przy pracy, usłyszał dwukrotne pukanie do drzwi. Drgnął, poznał jej żywy sposób oznajmiania się, jak za dawnych czasów. Lękając się być zatrzymaną na dole, weszła po wschodach jednym tchem, o nic nie zapytawszy. Zbliżył się krokiem przez dywan przytłumionym i słyszał oddech jej przez szparę u drzwi.
— Janie, czy jesteś?...
Ach, ten głos pokorny i złamany... Jeszcze raz powtórzyła nie bardzo głośno: „Janie!...“ poczem westchnęła żałośnie, zaszeleściła listem i przesłała gorący całus na pożegnanie.
Skoro zeszła ze wschodów, powoli, stopień po stopniu, jak gdyby czekając przywołania, wtedy dopiero Jan podniósł i otworzył list. Rano odbył się pogrzeb córeczki Hochecorne'a, w szpitalu dla dzieci; przybywszy z ojcem i kilkoma osobami z Chaville, nie mogła się od tego powstrzymać, by go nie odwiedzić lub nie pozostawić kartki z góry przygotowanej... „Alboż ci nie mówiłam!... gdybym mieszkała w Paryżu, ciąglebym się snuła po twoich wschodach...