Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiedziała, na który się zgodziła. Pewnego dnia powrócił Jan z wiadomością:
— Zostałem zamianowany...
— Tak?... i gdzież? — zapytała obojętnym tonem, ale tak jej zbladły usta i oczy, taki kurcz przeszedł po całej twarzy, iż nie dręcząc jej dłużej, powiedział: „Nie, nie... jeszcze nie ustąpiłem swej kolei Hédouinowi... mamy więc przed sobą, przynajmniej, sześć miesięcy“.
Tu nastąpił wylew łez, śmiechu, całusów szalonych, pośród szeptów: „Dziękuję... dziękuję... Jakże ja ci teraz umilać będę życie!... Widzisz, to myśl o wyjeździe czyniła mię tak złą... Przygotuję się lepiej... zwolna, poddam się konieczności... Zresztą, za sześć miesięcy, nie będzie tu jesień, odbijająca jak echo, te wypadki śmierci...“
Dotrzymała słowa: ustały nerwy i kłótnie a nawet, by uniknąć niesnasek o małego Józia, zdobyła się na oddanie go na pensyę w Wersalu. Wychodził on tylko w niedzielę i chociaż ten nowy tryb życia nie zmienił jego natury nieswornej i dzikiej, nauczył go obłudy. Dni upływały zatem spokojnie, obiady wspólne z państwem Hettéma odbywały się bez burzy i fortepian brzmiał znowu ulubionemi partycyami.