Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mogą mi wychować malca. Jeśli ci jednak przykro, to mu się odda te ośm tysięcy franków... on jest w Paryża.
Głos Hettémów, którzy przez dyskrecyę poszli naprzód, rozległ się pod drzewami: „Na prawo, czy na lewo!“
— Na prawo... na prawol... do Stawów!... — zawołała Fanny; poczem zwracając się do kochanka, powiedziała — przecież się nie będziesz znów dręczył o głupstwo... stare z nas stadło, cóż u dyabła!
Znała tę bladość, to drżenie nst i spojrzenie od stóp do głów obejmujące małego; ale tym razem zwalczył on pokusę objawienia gwałtownej zazdrości... zaczynał się oswajać ze swem położeniem, tchórzył, robił ustępstwa dla świętego spokoju. „Na co się mam męczyć i sięgać do głębi rzeczy?... Jeśli to jej dziecko, cóż prostszego, jak że je wzięła do siebie, tając przedemną prawdę po wszystkich scenach i badaniach, na jakie ją skazywałem!... Nie lepiejże przyjąć to co jest i spokojnie spędzić ostatnie miesiące?“.
Po przepaścistych ścieżkach leśnych, niósł więc dalej cały kram ze śniadaniem, w ciężkim, biało adrapowanym koszyku, zrezygnowany,