Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O! nie, dziś nie będzie sprzeczki... za piękna pogoda!... — odrzekła, biegnąc ubrać dziecko i napełnić koszyki.
Wszystko było gotowe, zabierano się do wyjścia, kiedy listonosz oddał list rekomendowany. Na widok podpisu, Gaussin pozostał w tylo. Dogoniwszy potem towarzystwo pod laskiem, rzekł pocichu do Fanny:
— To od stryja... uradowany... zbiory pyszne... na pniu sprzedane. Odsyła ośm tysięcy franków dla Dechólette’a, z ukłonami i podziękowaniem dla synowicy.
— Tak, jego synowica!... z lewej ręki... stary dureń — rzekła Fanny, nie mając już ułud co do stryjów z południa; potem, radośnie zawołała — Trzeba będzie umieścić te pieniądze!
Jan ze zdumieniem spojrzał; dotąd bowiem znał ją, jako skrupulatną i rzetelną w kwestyach pieniężnych.
— Umieścić?... ależ to nie twoje.
— Ach, prawda, nie powiedziałam ci — dodała z rumieńcem na twarzy i z przyćmionem spojrzeniem, jak zwykle, kiedy się choć trochę miała zminąć z prawdą — Ten poczciwy chłopak, Dechélette, dowiedziawszy się, co robimy dla Józia, napisał do mnie, że owe pieniądze dopo-