Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tycznym stanie jej zdrowia, bez ogródek, z doświadczeniem matrony, opierając się łokciami na obrusie i kręcąc papierosa; tamten zaś gaduła, niedyskretny, zwierza się i wyjawia tajemnice rodzinne.
Winnice... już po winnicach! Niedługo zniszczeje i to, co dotąd dało się uchronić; połowa szczepów już zjedzona a resztę uratowano tylko cudem, każde grono, każde ziarno zosobna, jakby chore dziecko, drogiemi lekarstwy. Co najgorsze, to że konsul uparcie sadzi coraz nowe szczepy, żeby je pleśń zaraz napoczęła, zamiast hodować drzewa oliwne i kaparowe na tym doskonałym gruncie, zajętym teraz pod robaczliwe i spalone wino.
Szczęściem, on, Cezary, ma kilka hektarów nad brzegiem Rodanu, które uprawia metodą nawodniania: wspaniały to pomysł, ale tylko na nizinie da się zastosować. Jeden dobry zbiór zachęcił go do tego winka, niezbyt mocnego wprawdzie. Konsul nazwał je nawet wzgardliwie „winem żabiem“, ale „próżniak“ także jest uparty i kupi sobie Piboulette za pieniądze od Courbebaisse’a.
— Wiesz, mały, pierwsza kępa na Rodanie idąc od Abrieuinów w dół... ale to pozostanie