Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/088

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ten blondyn nie jest jej jeszcze obojętny, z czego musiała się tłomaczyć łagodnie, ale dosyć stanowczym tonem.
— Wiesz dobrze, że go już nie kocham, Janie, kiedy kocham ciebie... Nie chodzę już tam, nie odpowiadam na jego listy; ale nigdy mię nie zniewolisz do obmówienia człowieka, który mię uwielbiał aż do szału, aż do występku... — Wobec tej szczerości, najlepszej strony jej natury, Jan milczał; lecz dręczyła go zawiść, zaostrzona niepokojem, pod wpływem którego powracał często niespodzianie, w ciągu dnia, na ulicę d’Amsterdam, myśląc: „a nuż poszła go odwiedzić?“
Zawsze ją zastawał w domu, bezczynną, jak wschodnią kobietę, lub grającą na fortepianie, dającą lekcyę śpiewu ich otyłej sąsiadce, pani Hettéma. Z tą poczciwą, spokojną parą, żyjącą w ciągłym przeciągu, wśród otwartych drzwi i okien, zawiązali oni stosunki owego wieczoru, kiedy wybuchł ogień.
Mąż, rysownik w Muzeum artyleryi, przynosił robotę do domu i w powszednie dni co wieczór a w niedzielę od rana do nocy, widać było, jak pochylony nad szerokim stołem na stalugach, bez tużurka, pocił się, sapał, wach-