Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

a progu poety... Potem piękny rytownik, banknoty fałszowane, sąd kryminalny i więzienny czepeczek, w którym jej było tak do twarzy, całus przesłany fałszerzowi: „Nie smuć się, mój miły“... Mój miły! Ta sama nazwa, ta sama pieszczota, co dla niego... Jaki wstyd!... Ach, weźmież się on do wyprzątnięcia tych śmieci... A woń heliotropu ścigała go ciągle wśród zmierzchu, tejże bladoliliowej barwy, co i ów maleńki kwiateczek.
Nagle spostrzegł, że ciągle biega po targu, jakby po moście łyżwowym; puścił się więc w dalszą drogę, dążąc prosto na ulicę d’Amsterdam, z tem postanowieniem, że wygna tę kobietę, że ją wypchnie na wschody, bez żadnych objaśnień, że w ślad za nią rzuci obelżywą nazwę. Przy bramie zaczął się wahać, namyślać i poszedł kilka kroków dalej. Gotowa krzyczeć, szlochać, popisywać się przed całym domem szynkownianym swym słownikiem, jak tam, przy ulicy de l’Arcade.
Napisać? Tak... tak... lepiej napisać, rozprawić się z nią w czterech słowach, bardzo surowych. Wszedł do angielskiej knajpy, pustej i smutnej, gdzie właśnie gaz rozpalano i usiadł przy brudnym stole, obok jedynej konsumentki,