Przejdź do zawartości

Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

twornej toalecie, którą poznał wtedy dopiero gdy odsłoniła woalkę.
— Widzisz... to ja... powracam...
Skoro Ganssin z niepokojem i pomieszaniem spojrzał na przygotowaną robotę, rzekła: „O, nie będę ci przeszkadzała... znam się na tem“.
Zdjąwszy z głowy kapelusz, usiadła z zeszytem „Tour du monde“, na pozór cała przejęta czytaniem, ale każdy raz, skoro podniósł oczy, spotykał się z jej wzrokiem.
Sprawiedliwość każe przyznać, że potrzebował wielkiej siły, żeby jej nie porwać natychmiast w ramiona, tak była powabna z tą główką o nizkiem czole, z krótkim noskiem, ustami, Wyrażającemi zmysłowość i dobroć, z tą dojrzaią, giętką kibicią, w sukni iście paryzkiej, nie tyle przestraszającej go, niż ów strój egipski.
Nazajntrz odeszła z samego rana, lecz w ciągu tygodnia nkazała się kilka razy, wchodząc zawsze równie blada, z rękami zimnemi i wilgotnemi, z głosem przytłumionym ze wzruszenia.
— O, ja wiem dobrze, że cię nudzę, że ci się naprzykrzam — mówiła. — Powinnam mieć