Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/011

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Podsuwała ma pod n s swój bukiet z jaśminów białych.
Nie rozumiejąc tych zaczepek i sądząc, że jest bardzo śmieszny, skrył się w cieniu chłodnej galeryi oszklonej, gdzie pod krzewami stała szeroka sofa. Kobieta ta przyszła zaraz usiąść obok niego.
Czy była młoda i ładna? Nie mógłby na to odpowiedzieć... Z długiej koszuli wełnianej, koloru błękitnego, w której kołysała pełną kibić, wynurzały się dwa ramiona obnażone, okrągłe i delikatne; a małe rączki, obciążone pierścionkami, duże szare oczy, które się jeszcze większemi wydawały przy dziwacznych ozdobach stalowych, spadających jej z czoła, składały się na całość harmonijną.
„To pewnie aktorka... dużo ich bywa u Déchelette’a. Ta myśl bynajmniej nie dodała mu śmiałości, lękał się bowiem kobiet tego rodzaju.
Z łokciem na kolanie i z głową opartą na ręku, mówiła doń z bardzo bliska, z poważną słodyczą i z jakiemś znużeniem...
— Doprawdy, pochodzisz pan z południa?... A włosy masz takie jasne!... To coś osobliwego.