Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/010

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Na te naglące pytania Egipcyanki, Piferaro odpowiadał z naiwnością, właściwą młodzieńczym latom i tem skorszy był do rozmowy, tem większą ulgę zdawała mu się sprawiać, że jak na południowca, zbyt długo wypadło mu milczeć.
Nie znając nikogo z grona tych malarzy i rzeźbiarzy, straciwszy z oczu u samego wejścia, przyjaciela, który go przyprowadził na bal, od dwóch godzin chodził znudzony, obnosząc swą ładną twarzyczkę blondyna, ogorzałego od słońca, z włosami kręcącemi się w drobne i gęste kędziory, jak na kożuszku, który kostium jego stanowił. Do koła niego szeptano coraz pochlebniejsze sądy, ale się nie domyślał swego powodzenia.
Tancerze bez miłosierdzia potrącali go łokciami, bazgracze wyśmiewali kozę, którą nosił krzywo i górską sukmankę, ciężką i nieodpowiednią w tę noc letnią.
Japonka, z tak zwanym „przedmieściowym“ wzrokiem, z nożami ze stali wetkniętemi w warkocz, podczesany w górę, drażniąc go, nuciła: „Ah! qu’il est beau, qui’l est beau, le postillon“. Hiszpanka zaś, w białych blondynach, przechodząc pod rękę z wodzem apaszów, gwałtownie