Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

co? — rzekł do Renza ów monatto. — Jeden z nas wart więcéj niż stu hultai.
— O, pewno; mogę powiedzieć śmiało, że wam życie winienem — odrzekł Renzo. — Ach! dziękuję wam z całéj duszy.
— Za co? — powiedział monatto. — Zasługujesz na to; widać odrazu, żeś dzielny chłopak. Dobrze robisz, smarując tę hołotę; smaruj, maż, wytępiaj ich wszystkich; bo to, póki żyje, nic nie warto; dopiéro po śmierci na coś przydać się może; w nagrodę za nasze poświęcenie, za naszę pracę przeklinają nas, łotry! i odważają się mówić, że skoro tylko pomór ustanie, to nas wszystkich powieszą. Ho! niedoczekanie ich! oni zdechną, a pomór się nie skończy; monatti zostaną, sami tylko monatti! Będziemy śpiewać, będziemy hulać; całe miasto będzie nasze!
— Niech żyje pomorek, niech zginie hałastra! — zawołał drugi i aby spełnić tak piękne zdrowie, flaszę do ust podniósł, trzymając ją oburącz z powodu trzęsienia wozu; dobrze z nijé pociągnął, następnie zaś podał Renzowi, mówiąc: — Masz, wypij za nasze zdrowie.
— Życzę go wam wszystkim z całego serca — rzekł Renzo — ale pić mi się nie chce; jakoś wcale nie czuję pragnienia w téj chwili.
— Musiałeś się dyablo przestraszyć; tak mi się zdaje przynajmniéj — powiedział monatto. — Wyglądasz jakoś na bardzo potulnego człowieczka. No, no, z taką miną jaki tam z ciebie namaściciel być może!
— Każdy robi, jak umie: trochę lepiéj, trochę gorzéj... — powiedział pierwszy monatto.
— Daj-no mnie tę flaszę — rzekł jeden z tych, którzy szli pieszo przy wozie — bo i ja przecie chciałbym wypić za zdrowie jéj właściciela, który znajduje się w tém prześwietném gronie... tam, tam właśnie, zdaje mi się, w tym pięknym powozie.
I z niegodziwym, szkaradnym uśmiechem wskazał na wóz, poprzedzający ten, na którym się Renzo znajdował. Potém, przybrawszy wyraz niby poważny, ale jeszcze bardziéj ohydny i łotrowski, niż ów uśmiech poprzedni, ukłonił się w stronę wozu i dodał:
— Pozwól, wielmożny panie, aby biedny monatto skosztował winka z twojéj piwnicy. Bo zważ-no, czy mi się to nie należy: wszak-to my wsadziliśmy ciebie do powozu, aby powieźć na przechadzkę. Zresztą wam, panom wielmożnym, wino zaraz szkodzi, a my, biedni monatti, mamy dobre żołądki.
I wśród śmiechu towarzyszów wziął flaszę do rąk, ale niezaraz zaczął pić; zwrócił się najprzód do Renza, wpatrzył się weń z wyrazem jakiéjś pogardliwéj litości i rzekł: