Strona:Aleksander Szczęsny - Baśnie Andersena.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w ręce biednej księżniczki morza. I nagle — odrzuciła go precz od siebie, daleko w fale, które jakby w tem miejscu krwawo zalśniły. Wytrysły tam jakby krople krwi w górę, a syrena raz jeszcze spojrzała na księcia i skoczyła z pokładu w morze, czując, jak ciało jej w pianę się zmienia.
W tej chwili słońce ukazało się nad widnokręgiem. Ożywcze jego promienie padły na martwą pianę i syrena poczuła, że żyje, choć w innej postaci. Ujrzała słońce, a pod niem w powietrzu krążące roje świetlanych istot. Widziała przez ich przezroczyste ciała i białe żagle statku i purpurowe obłoczki. Głosy ich brzmiały jak muzyka przestrzeni, niedosłyszalna dla ucha ludzkiego, tak, jak niewidzialne dla oka były ich postacie. I dostrzegła syrena, że ma ciało do nich podobne, które się coraz wyżej dźwiga z opadającej piany.
— Dokąd dążę? — zapytała, a głos jej brzmiał, jak głosy tych cudownych duchów.
— Do sióstr powietrza — odpowiedziano jej; — syreny nie mają nieśmiertelnej duszy i otrzymują ją dopiero, gdy uda im się zjednać miłość ludzką. Wieczność ich zależy tedy od cudzej mocy. My córy powietrzne nie jesteśmy też nieśmiertelne, lecz możemy zasłużyć sobie wieczność przez dobre uczynki. Służyć ludziom, odwracać od nich złe zarazy i nawiewać im wonne zapachy kwiatów i ziół, ożywiać niemi ciasne, ciemne mieszkania miast — oto nasze dzieło. I gdy spełni się trzysta lat naszej pracy, wtedy wstępują w nas dusze nieśmiertelne, abyśmy dzieliły z ludźmi wiekuiste szczęście. I ty, biedna, maleńka księżniczko wód, dążyłaś do tego samego celu; a cierpienia twoje, któreś z taką pokorą znosiła, pozwoliły ci się wznieść do nas,