Strona:Aleksander Szczęsny - Baśnie Andersena.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pewnej nocy ramię przy ramieniu przypłynęły do niej siostry i opowiedziały jej, jak tam na dnie wszyscy są strapieni. Odtąd odwiedzały ją co noc, a kiedyś dostrzegła nawet zdała ojca i babkę, wynurzających się nad powierzchnię, wyciągali oni do do niej ręce, ale nie odważyli się podpłynąć tak blizko, jak siostry.
Dzień za dniem książę coraz bardziej wydawał się jej kochany, on zaś kochał ją, jak się kocha dobre, wdzięczne dziecko, lecz ani mu nie postało w głowie, aby ją kiedyś uczynić swoją królową, a ona przecież musiała zostać jego żoną, gdyż inaczej z dniem jego ślubu z inną, zamieniłaby się w pianę wodną.
— Tak, jesteś mi najmilszą — mówił jej książę — bo masz najlepsze serce, jesteś mi najbardziej oddana, a przytem podobna do dzieweczki, którą raz kiedyś widziałem, ale teraz odnaleźć nie mogę. Byłem wtedy na tonącym okręcie, a po jego rozbiciu fale zaniosły mnie w pobliże jakiejś nadbrzeżnej świątyni, gdzie było wiele dziewic poświęconych Bogu. Najmłodsza znalazła mnie na brzegu i uratowała mi życie. Ona jest tą jedyną, którą ukochałbym nadewszystko, a ty podobna jesteś do niej i wywołujesz jej obraz w mem sercu. Tamtej już nigdy nie zobaczę i dlatego szczęście ciebie mi posłało, abym mógł tamtą sobie choć przypomnieć.
Książę nie wie, że to ja mu życie wówczas uratowałam, myślała księżniczka morza, że to ja zaniosłam go przez fale na brzeg w pobliże świątyni, nie widział mnie wtedy, czuwającej nad nim, a potem ukrytej przed ludźmi, ale ja widziałam piękne dziewczę z klasztoru. — Tak myśląc, syrena westchnęła tylko głęboko, gdyż płakać nie mogła.