Strona:Aleksander Szczęsny - Baśnie Andersena.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szary, lepki piasek rozpościerał się aż do wiru, gdzie woda, niby olbrzymie koło młyńskie obracała się z szumem, ciągnąc wszystko na dno. Przez te niszczące ukropy musiała się przedostać księżniczka, a potem spory kawał drogi ciągnął się ciepły, rozmącony szlam, który czarownica nazywała swojem głębokiem bagienkiem. Poza niem dopiero leżał jej dom w olbrzymim lesie. Wszystkie drzewa i krzewy w nim składały się z półzwierząt, półroślin-polipów, podobnych do stugłowych wężów, wyrastających z ziemi; gałęzie te to były ich śliskie ramiona z palcami wijącymi się, jak robaki, a całe drzewa poruszały się ciągle od szczytu do korzeni. Opasywały one wszystko, co tylko morze naokoło w odmęty porwało i nie wypuszczały tego już nigdy. Mała syrena zatrzymała się przerażona przed lasem, serce kołatało jej ze strachu i o mało co nie zawróciła z drogi, ale w tej chwili pomyślała o księciu i zdobyciu duszy i nabrała odwagi. Okręciła tylko długie, powiewające włosy mocno naokoło głowy, aby polipy nie mogły za nie schwycić, skrzyżowała ręce na piersiach i puściła się jak strzała naprzód, omijając potwory, które wyciągnęły po nią kręte ramiona. Zauważyła przytem, że każde z tych strasznych stworzeń trzymało i oplatało niezliczonemi odnogami coś schwytanego. Byli tam topielcy, szczątki okrętów, skrzynie, kości potopionych zwierząt, a co najstraszniejsze nawet uduszona syrena.
Wreszcie księżniczka dotarła do gładkiego, pokrytego szlamem miejsca w lesie, gdzie przewalały się tłuste morskie węże, kurcząc i rozciągając żółtawe podbrzusza. Dalej jeszcze stał dom zbudowany z kości topielców. Siedziała tam sama czarownica i karmiła kreta tak, jak ludzie karmią kanarki domowe.