Strona:Aleksander Szczęsny - Baśnie Andersena.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w górę, do jakichś cudownych, zaświatowych grodów, które oglądać nam nie sądzono.
— Dlaczego my nie mamy dusz nieśmiertelnych? — pytała zasmucona mała syrena. — Chętnie oddałabym setki lat swego życia, aby choć na jeden dzień stać się człowiekiem i módz się potem dostać do niebiańskich krajów.
— O tem nie myśl nawet — odparła babka — my jesteśmy daleko lepsi i szczęśliwsi, niż ci ludzie tam wysoko.
— A więc i ja umrę i będę błąkać się jako piana po morzu, nie słysząc już więcej śpiewu fal, nie widząc kwiatów i purpurowego słońca? Czyż nie można na to nic poradzić, aby otrzymać duszę nieśmiertelną?
— Nie — odpowiedziała babka — chyba, że jaki człowiek tak cię ukocha, że staniesz mu się droższą, niż własni rodzice, tak, że cała miłość jego i zaufanie do ciebie tylko będą należały, i jeśli ten człowiek cię zaślubi, przysięgając ci na całą wieczność; wtedy dusza jego stanie się też i twoją i będziesz dopuszczona do udziału w przyszłem szczęściu człowieczem. Lecz to się nigdy jeszcze nie wydarzyło. To, co tu w morzu uważane jest za wdzięk, twój ogon rybi, zawsze wyda się ludziom wstrętnym. Na tym jednym punkcie brakuje im zdrowego rozsądku, że zamiast ogona muszą mieć parę podpórek, nazwanych nogami i wtedy dopiero uważają się za pięknych.
Mała syrena westchnęła i spoglądała z żalem na swój rybi ogon.
— Rozpogódź się — pocieszała ją babka — trzysta lat to tak wiele, że możesz długo być wesołą, nie myśląc o tem, co cię czeka. Oto powiem ci lepiej, że dziś będzie wielki bal dworski.