Strona:Aleksander Szczęsny - Baśnie Andersena.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odszedł zadowolony, że będzie mógł to cesarzowi powtórzyć, co też jak najprędzej uczynił.
Po wizycie ministra oszuści otrzymali nowy zapas jedwabi i złota, co im się mogło przecie przydać do dalszej, tak dobrze zaczętej roboty. I znów przywłaszczyli sobie wszystko, na warsztatach nie zjawiła się ani jedna nitka, a oni trudzili się dalej nad pustemi krosnami.
Wkrótce potem król posłał znowu pewnego znakomitego urzędnika, aby się dowiedzieć, kiedy robota będzie skończona. Stało się z nim to samo, co z ministrem; patrzył i patrzył, lecz ponieważ na warsztatach nic nie było, nic więc nie dojrzał.
— Czyż to nie wspaniała będzie sztuka materji? — zapytywali go obaj oszuści, pokazując i tłumacząc mu szczegółowo to, czego wcale nie wykonali.
— Rozumu mi nie brakuje — pomyślał sobie urzędnik, — jeśli więc nic nie widzę, to sprawia to mój intratny urząd, do którego się nie nadaję. Byłoby to dość zabawne, ale nie trzeba tego okazać po sobie. — Więc chwalił niewidziane i wyrażał zadowolenie z pięknych barw i pomysłowego wzoru.
— Jest to przepyszne — oświadczył potem królowi.
Wszyscy ludzie w mieście mówili z tego powodu z coraz większą ciekawością o tkaczach i król rozkazał postawić wartę przed domem, gdzie pracowali, aby rozpędzała gapiów.
Ale wreszcie sam nie mógł się dłużej oprzeć ciekawości, aby zobaczyć materję na warsztacie. Pewnego dnia wybrał się więc z całym dworem, do którego należeli stary minister i ów drugi urzędnik i zastał obu oszustów pracujących jak najgorliwiej, lecz bez czółenek i nici.