Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prawdę tak było. Wyrażę się symbolicznie: Jest tu na Peresypie traktyernia „Jagódka“, ot taka za przeproszeniem mordownia. Wiszą tam nad bufetem dwa obrazki, prawdopodobnie dla tych, co jeszcze nie są pijani. Na jednym jest przedstawiony jakiś obdartus, powiedzmy taki jak ja. Siedzi w błocie pod płotem, a obok niego ryje świnia. Pod tem podpisano: „Mógłby być człowiekiem!“ Na drugim obrazku podpisano: „kupował za gotówkę — kupował na kredyt“ i wymalowane dwa indywidua. Jeden chudy, obszarpany, spodnie mu od dołu psy odgryzły, chwycił się za głowę, oczy mu na wierzch wyszły — to ten, co na kredyt kupował. A drugi siedzi do niego tyłem, taki, uważa pan, tłusty burżuj z bokobrodami, rozparty, z cygarem i śmieje się, a przed nim kasa cała, nabita rulonami złota. Obrazki ot, lichota, taniutkie, ale zasługują na uwagę, bo to coś tak jakby porównanie z mojem teraźniejszem życiem. Tak, tak! Szynkarzem tam jest Wukoł Naumycz, starowina. Mówię ja raz do niego: Mógłbyś sobie, Wukoł, kazać jeszcze jeden obrazek namalować, na którym powinno być tak, że niby ten wyłuskany chwycił tego bankiera jedną ręką za kołnierzyk, a drugą ręką wjechał w ogniotrwałą kasę, a pod tem podpisać: Oto i co