Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o tem, że uciekł czarny pudel, że potrzebny reporter... Przyznaję, żem upadł na duchu. Kelner chodzi koło mnie z najgroźniejszą miną. Przychodzi do stołu i dalejże mi pod nosem ścierać z obrusa serwetką i bez potrzeby przestawiać nakrycia. Co tu robić? Już mnie zebrało na odwagę, żeby poprosić o rachunek, gdy nagle wpada mój młody człowiek. „Cóż, naczekałeś się pan?“ „No, niby przyznać muszę...“ „Ale, głupstwo. Kelner, co się należy?” „Dwa dwadzieścia!” „Daj nam tu jeszcze butelkę czerwonego, a tu masz” — i brzdęk złotem o stół.
Poprzyjaźniliśmy się tego dnia a wieczorem zwierzył mi się zupełnie: „Moje zajęcie, powiada, całkiem proste, choć nie tak łatwe, jakby się na oko wydawało. Ja — strzelam”. „Niby jakże to pan strzelasz? Żebrzesz pan z powodu ubóstwa?” „Nie, zupełnie nie tak. Na ulicy z powodu nędzy żebrzą nieogoleni, z sinymi nosami i w łachmanach; dla takich dwudziestówka to bogactwo Szecherezady. A sam pan osądź, czyby się ktokolwiek odważył dać mnie dwadzieścia kopiejek, gdy mam uniformową czapkę na głowie, schludny garniturek, a w dodatku pięknie brzmiące szlacheckie nazwisko? Wchodzę śmiało do domu, każę się zaanonsować, przedstawiam się, po-