Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych gazetkach uprawia swoje podłe rzemiosło“.
I co szanowny pan myśli? Pokazało się, że to był naprawdę prorok! Nie minęło i trzy miesiące, a za wolą losów rzeczywiście umieściłem się przy jednej gazecie, najprzód jako korektor, a potem jako reporter.
Lekkie tam było powietrze i wesołe, bo nie żądali ani wykształcenia, ani talentu, a sprawy załatwiało się głównie w szynkowniach, kawiarniach, wszyscy naokoło schlebiali! Miło! Lecz i tutaj się urwało. Taki już ten mój los.
Zarabialiśmy wszyscy po trochu ubocznie. Naprzykład w ogrodach zamiejskich, w kafeszantanach koło bufetu. Wspomniało się w dziesięciu wierszach dajmy na to, że wczoraj widzieliśmy nowozaangażowaną przez niestrudzonego właściciela „Gwadalkwiwiru“ meksykańską gwiazbę Puzu-Lapuzu, występującą jako niezrównana... i t. d., no i jest kredyt. Fejletoniści reklamowali tak niby mimochodem gastronomiczne zakłady, romansopisarze prowadzili swoich bohaterów po pewnych restauracjach i tak dalej. Odkarmialiśmy się też i przy sądach pokoju. Sądzą np. piekarza za to, że u niego czeladź sypia w korytach, restauratora za to, że u niego