Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzo zadowolony z porządku. Nakoniec przyszedł do gościnnych izb poważny taki pasterz, okazały, brodaty, nie arhirej, ale konfitura! Za nim ojciec ichumen, ojciec kaznaczej, ojciec ekonom i inni ojcowie; wszyscy bracia się zgromadzili. No i my służba z gościnnych izb stoimy skromnie pod ścianami z pobożnemi minami jak zdrętwieli.
Biskup się zapytuje: „A co to wy tu macie na ścianach?“ — „To, mówi ojciec ekonom, porozwieszaliśmy zasady zbawienia dla prostego ludu... niby w formie wierszów“. Podszedł najprzewielebniejszy, popatrzył chwilę, potem obrócił się do braci, cały czerwony z gniewu. „Czyj to nikczemny ołówek popisał te obrzydliwości?“ Potoczył oczami po nas wszystkich. Bystry arcypasterz spostrzegł, że Prokor zmienił się na twarzy i zaraz na niego palcem wskazał: „Ty!“ Prokor bęc mu do nóg: „Odpuść najprzewielebniejszy władyko, byłem tego pisania świadkiem, lecz za słaby byłem, aby nie pozwolić. To pisał posługacz Andrzej“. Zwrócił się wtedy władyka do mnie: „Jeżeli, powiedział, w jabłku znajdzie się robak, to się go wyrzyna ze środka i odrzuca, aby całe jabłko nie przepadło. Jutro wygnać tego pisarza z monasteru. Niech w ulicz-