Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lubka, wyłoniła się z daleka, rzekłbyś z mglistej głębi czasów, niezgrabna, o brzydkiej lecz miłej twarzy, która zaczęła mu się nagle wydawać ogromnie swoją, od bardzo dawna znaną i jednocześnie niesłusznie, bez powodu niemiłą.
„Czego ja się obawiam, wobec kogo krępuję się“ — wołał nagle w duszy Lichonin, załamując ręce. „Czyż nie chlubiłem się zawsze tem, że jestem jedynym kierownikiem mego życia? Przypuśćmy nawet, że przyszła mi do głowy fantazja, dzika chęć dokonania próby psychologicznej nad duszą ludzką, próby rzadkiej, w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach niefortunnej. Czyż obowiązany jestem zdawać komukolwiek rachunek, lub obawiać się czyjegoś zdania? Lichoninie spojrzyj na ludzkość z góry!“.
Do pokoju weszła Gienia, roztargana, zaspana, w białym nocnym kaftaniku i białej halce.
— A-a! ziewnęła podając rękę Lichoninowi. Witaj miły studencie! Jak się czuje pańska Lubka na nowem mieszkaniu? Proszę zaprosić mię kiedyś. Czy może odbywacie swój miodowy miesiąc pocichutku? Bez świadków.
— Zostaw głupstwa, Gieniu. Przyszedłem w sprawie paszportu.
— Ta-ak. W sprawie paszportu, — zamyśliła się Gienia. — To jest, nie paszport, lecz powinien pan tu wziąć od gospodyni legitymację. Rozumie pan, naszą zwykłą legitymację prostytucyjną, a już tam w cyrkule zamienią ją panu na prawdziwy paszport. Tylko, widzi pan, w tej sprawie, gołąbku, złą będę pomocnicą. Oni gotowi mię jeszcze obić, jeżeli udam się do gospodyni i szwajcara. A pan niech tak zrobi. Proszę posłać pokojówkę po gospodynię, niech oznajmi, że przyszedł pewien