Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pod samą pochyłością dachu, tak, że wewnątrz miał kształt obciętej niskiej czworokątnej piramidy o jednem oknie.
— A jednak paszport, panie Lichonin, proszę koniecznie jutro złożyć, oświadczył przy pożegnaniu stanowczo administrator. Ponieważ jesteś pan człowiekiem poważnym, pracującym, znamy się oddawna, przytem płaci regularnie, tylko dla pana to robię. Sam pan wie, jakie obecnie ciężkie czasy. Zadenuncjuje ktokolwiek i nie tylko, że skażą mnie na grzywny, ale jeszcze mogą wysiedlić z miasta. Obecnie surowo.
Wieczorem Lichonin z Lubką spacerowali w grodzie Książęcym, słuchali muzyki, grającej ogrodzie Książęcym, słuchali muzyki, grającej w klubie szlacheckim i wcześnie powrócili do domu. Doprowadził Lube do drzwi jej pokoju i nie zwlekając pożegnał się z nią, zresztą pocałował ją czule, po ojcowsku, w czoło. Ale po dziesięciu minutach, gdy już leżał rozebrany w łóżku i czytał podręcznik prawa państwowego, Lubka, jak kotka, podrapawszy do drzwi, weszła do niego.
— Kochany, duszko! Przepraszam, że zaniepokoiłam. Czy niema pan igły i nitki? Niech się pan na mnie nie gniewa, zaraz odejdę.
— Luba! Proszę cię, wyjdź natychmiast, w tej chwili.
— Gołąbku mój, ładniuśki mój, — śmiesznie i żałośnie zaśpiewała Lubka, — no, dlaczego pan ciągle na mnie krzyczy? — raptownie zdmuchnąwszy świecę, w ciemnościach śmiejąc się i płacząc przylgnęła do niego.
— Nie, to jest niedopuszczalne, Luba. Tak dłużej nie można — mówił po upływie dziesięciu minut Lichonin, stojąc przy drzwiach, owinięty jak hidalgo hiszpański w kołdrę. Jutro wynajmę