Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szę ma piękne — o tem nie wątpię; nie mam żadnych danych do twierdzenia, jestem jednak prawie pewnym, że tak jest. Niżeradze! Nie błaznuj! — ostro krzyknął blednąc. — Powstrzymywałem się już tyle razy wobec twych głupich wybryków. Do tej chwili miałem cię za człowieka z sumieniem i uczuciem, jeszcze jeden nieodpowiedni żart, a zmienię o tobie zdanie i wiedz, że na zawsze.
— Ja przecież nic... Ja naprawdę... Poco się rzucać duszo moja? Nie podoba ci się, że jestem człowiekiem wesołym, więc będę milczał. Dawaj rękę Lichonin, wypijemy!
— No dobrze, odczep się. Twoje zdrowie! Tylko nie zachowywuj się jak smarkacz, baranie oselyński. No kontynuję panowie. Jeśli nie wynajdziemy czegoś, coby odpowiadało słusznej uwadze Simanowskiego o godności niezależnej, niczem nie popieranej pracy, wówczas, ja, bądź co bądź, pozostaję przy moim systemie: uczenia Luby, czego można, chodzenia z nią do teatru, na wystawy, na odczyty popularne, do muzeum, głośnej lektury, umożliwienie słuchania muzyki, naturalnie zrozumiałej. Sam jeden, oczywiście nie dam rady. Spodziewam się pomocy waszej, a potem co Bóg da.
— Cóż, — powiedział Simanowski, — akcja nowa, nie wyszarzana, niewiadome pozostaje niewiadomem, być może, wy Lichonin zostaniecie prawdziwym ojcem duchownym dobrego człowieka. Ja również ofiaruję swe usługi.
— I ja! i ja! — poparli dwaj pozostali, i od razu na miejscu, nie w stając od stołu, czterech studentów opracowało bardzo szeroki i bardzo dziwaczny program wykształcenia i oświecenia Tubki.
Sołowjew podjął się nauczania dziewczyny