Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przodków i potomków! Niech zostaną wypędzeni z wyżyn pięknego Kaukazu! Niech nie ujrzą nigdy błogosławionej Gruzji! Wstawaj łotrze! Wstawaj wielbłądzie arabski!
Ale całkiem niespodziewanie wystąpiła Lubka. Wzięła go za rękę i powiedziała nieśmiało:
— Kotku, pocóż go męczyć? Być może chce mu się spać, może jest zmęczony? Niech śpi. Już ja lepiej pojadę do domu. Da mi pan pół rubla na dorożkę. Jutro pan przyjdzie do mnie znowu. Nieprawdaż, duszko?
Lichonin uczuł zakłopotanie. Tak dziwną wydała mu się interwencja tej milczącej jakby sennej dziewczyny. Oczywiście nie zorjentował się, że przemawiała przez nią litość nad człowiekiem, który niedospał, lub zawodowy szacunek dla cudzego snu. Ale zdziwienie było tylko chwilowe. Uniósł opuszczoną na podłogę rękę śpiącego, trzymającą jezcze między palcami zagasły papieros i wstrząsnął nią mocno, mówiąc stanowczym, niemal surowym głosem.:
— Słuchaj że, Niżeradzie, proszę cię wreszcie, na serjo proszę. Niech cię djabli wezmą, zrozum, że nie jestem sam, lecz z kobietą. Świnio!
Wtedy człowiek leżący podskoczył jakgdyby rozkręciła się pod nim raptownie sprężyna o niezwykłej mocy. Usiadł na kanapie, szybko przetarł dłońmi oczy, czoło, skronie, zobaczył kobietę, zawstydził się i zabełkotał, pospiesznie zapinając kurtkę:
— To ty Lichonin? A ja cię tu oczekiwałem i zasnąłem. Poproś nieznajomą towarzyszkę, by się na chwilę odwróciła.
Z pośpiechem włożył szarą studencką kurtkę i zwichrzył wszystkiemi dziesięcioma palcami swe