Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ko moja, siostro moja, oprzyj się o moje ramię.
Tu biedna Lubka poczuła się gorzej. Sama zaledwie szła ku górze, a tu jeszcze wypadło jej ciągnąć za sobą Lichonina, który stał się nadmiernie ociężałym. Ale najgorsze było to, że stopniowo zaczęła ją drażnić jego gadatliwość. Tak czasem drażni, nieustanny, nudny, jak ból zębów, płacz niemowlęcia, ostry wrzask kanarka, lub jednostajne fałszywe gwizdanie w sąsiednim pokoju.
Dotarli wreszcie do pokoju Lichonina. Klucza we drzwiach nie było. Zresztą nigdy drzwi tych na klucz nie zamykano. Lichonin otworzył drzwi i weszli. W pokoju było ciemno gdyż stora była spuszczona. W powietrzu czuć było zapach myszy, nafty, wczorajszego barszczu, brudnej bielizny i tytoniowego dymu. W półmroku, ktoś niewidzialny chrapał ogłuszająco.
Lichonin podniósł storę. Ukazało się zwykłe kawalerskie umeblowanie biednego studenta: wygięte niezasłane łóżko ze zmiętoszoną kołdrą, stół o trzech nogach, a na nim lichtarz bez świecy, kilka książek na podłodze i na stole, wszędzie niedopałki papierosów, a wprost łóżka, wzdłuż drugiej ściany, stara jak świat kanapa, na której teraz spał i chrapał, szeroko otworzywszy usta jakiś czarnowłosy i czarnowąsy młodzieniec. Kołnierz jego koszuli był rozpięty, odsłaniając pierś obrośniętą czarnym, kędzierzawym włosem.
— Niżeradze! Hej, Niżeradze, wstawaj — zawołał Lichonin i trącił w bok śpiącego. Kniaź!
M.m.m.
— Wstawaj, mówię ci, ośle kaukazki, idjoto asetyński!
M.m.m.
— Niech będzie przeklęty twój ród w osobach