Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tfu! A oto u niego, u Lichonina słowo chadza zawsze w parze z czynem“.
Objął Łubkę wpół, popatrzył na nią rozczulonemi, nieomal rozkochanemi oczyma, chociaż wydało mu się, że patrzy na nią oczyma ojca, lub brata.
Łubka była straszliwie śpiąca, zamykały jej się oczy, z wysiłkiem wytreszczała je, by nie zasnąć; na ustach zastygł ten sam naiwny, dziecinny, zmęczony uśmiech, który Lichonin zauważył jeszcze tam, w gabinecie. Z jednego kąta ust spływała jej ślina.
— Luba, droga moja! Droga, tak bardzo cierpiąca kobieto! Spojrzyj jak pięknie dokoła! Boże! Oto już pięć lat minęło, jak po raz ostatni widziałem wschód słońca. Albo gra w karty, albo pijaństwo, albo wykłady na uniwersytecie. Popatrz, serdeńko, jak tam rozkwitła zorza. Słońce blizko! To twoja zorza, Łubko! To się zaczyna twoje nowe życie. Śmiało oprzesz się o moje silne ramię. Wprowadzę cię na drogę uczciwej pracy, na drogę śmiałej, twarzą w twarz, walki z życiem.
Lubka z ukosa spojrzała na niego. Hm. jeszcze nie wytrzeźwiał — pomyślała życzliwie. Niczego sobie zresztą, dobry i porządny. Tylko trochę brzydki. I uśmiechnąwszy się, uśmiechem półsennym, powiedziała tonem kapryśnej wymówki:
— Ta-ak! Oszuka pan, naturalnie! Wszvscyście mężczyźni tacy. Wybyście chcieli najpierw osiągnąć swoje, mieć zadowolenie, a potem nic was nie obchodzi!
— Ja? O, żebym ja?! Zawołał z oburzeniem Lichonin i nawet wolna, ręką uderzył się w piersi. Za mało mnie znasz! Zbyt uczciwym jestem człowiekiem, bym miał oszukiwno bezbronną dziew-