Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Drogi mój...
— Milcz, milcz, Aneto! (Dyletorski nazywał Wierkę Anetą, wydawało mu się to imię bardzo arystokratycznem), — to już zdecydowane.
Ach, gdybym mogła ci dopomóc! — zawołała smutnie Wierka. — Oddałabym życie!... Każdą kroplę krwi!...
— Co mi po życiu? — po aktorsku pokiwał głową Dyletorski. — Żegnaj Aneto. Żegnaj!
— Nie chcę!... Nie chcę!... Weź mię!... I ja z tobą!...
Późno wieczorem Dyletorski zajął numer w drogim hotelu. Wiedział o tem, że za kilka godzin i on i Wierka będą trupami i przeto, pomimo że w kieszeni miał całego majątku jedenaście kopiejek, występował hojnie, jak nałogowy i wytrawny hulaka: zamówił zupę ze sterletów, jarząbki i owoce, a w dodatku kawę, likiery i dwie butelki szampana. Był przeświadczony w rzeczy samej, iż się zastrzeli ale myślał jakoś po aktorsku jakgdyby zachwycając się ze strony swą tragiczną rolą i rozkoszując zawczasu rozpaczą i zdziwieniem kolegów biurowych. Wierka natomiast, która tak prędko zdecydowała się na popełnienie samobójstwa razem ze swym najdroższym, myśl tę ugruntoawła w sobie odrazu i bez zastrzeżeń. I nie widziała w tem nic okropnego, nie obawiała się śmierci. Cóż, czy nie lepiej umrzeć tak, z ukochanym, niż kiedyś pod płotem. Przynajmniej słodka śmierć. I bez pamięci całowała swego urzędnika, śmiała się i z roztarganemi kędzierzawemi włosami ładna była, jak nigdy.
Przyszła wreszcie ostatnia uroczysta chwila.
— Nasyciliśmy się z tobą Aneta... Wypiliśmy kielich do dna i teraz, według słów Puszkina po-