Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Już? — zapytał szeptem.
— Śpi! — odrzekła również cicho Tamara.
— Patrz, oto masz klucz.
Razem weszli do gabinetu, gdzie znajdowała się kasa ogniotrwała. Obejrzawszy zamek, Sieńka zaczął kląć półgłosem.
— Djabli go nadali, to stare bydlę! Wiedziałem, że to zamek skomplikowany. Trzeba znać litery... Wypadnie topić ścianę, a to licho wie ile czasu zabierze.
— Nie potrzeba, — odparła Tamara. — Znam słowo. Nastaw na z-a-s-t-a-w.
Po dziesięciu minutach zeszli obydwoje po schodach, przeszli rozmyślnie łamanemi linjami kilka ulic i dopiero na starem mieście wynajęli dorożkę na dworzec i wyjechali z miasta z najformalniejszymi paszportami, jako obywatelstwo ziemscy Stawniccy. Długi czas nie można było wpaść na ich trop i dopiero po roku Sieńka, przyłapany w Moskwie na znacznej kradzieży, przy badaniu wydał Tamarę. Sądzono ich i obydwoje skazani zostali na więzienie.
W ślad za Tamarą przyszła kolej na naiwną, łatwowierną i kochliwą Wierkę. Była ona oddawna już zakochana w półwojskowym, który sam siebie tytułował urzędnikiem cywilnym wydziału wojny. Nazywał się Dyletorski. W ich wzajemnym stosunku ona była stroną uwielbiającą, on zaś, jak bożek przyjmował łaskawie hołdy i składane dary. Już w końcu lata Wierka zauważyła, że jej najdroższy staje się coraz bardziej obojętnym i roztargnionym i rozmawiając z nią myślami przebywa gdzieś bardzo daleko. Znosiła udrękę, ujawniała zazdrość, wypytywała się, lecz stale otrzymywała w odpowiedzi jakieś ogólnikowe frazesy, jakieś