Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tegoż wieczoru, około jedenastej, tak sprytnie skierowała rozmowę, że rejent pokazał jej kasę ogniotrwałą. Zaledwie jednak spojrzawszy przelotnie na półki i szuflady, Tamara odwróciła się z umiejętnie udanem ziewnięciem, mówiąc:
— Fe, jakież to nudne!
I obejmując rękami szyję rejenta, szeptała mu ustami w same usta, paląc go oddechem:
— Zamknij, skarbie mój, tę lichotę. Chodźmy! Chodźmy!
I pierwsza weszła do jadalni.
— Chodźże tu Włodziu! — zawołała stamtąd. — Chodź prędzej! Chcę wina, a potem miłości. Nie! Pij wszystko, do dna. Tak, jak wypijemy dziś do dna miłość naszą.
Rejent trącił się z nią i haustem wychylił swoją szklankę. Potem mlasnął ustami i zauważył:
— To dziwne... Wino jest dzisiaj jakieś gorzkawe.
— Tak — powiedziała Tamara i uważnie spojrzała na rejenta. — Jest to zresztą właściwością reńskich win.
— Ale dziś wydaje mi się wyjątkowo gorzkiemu Nie, dziękuję moja droga, nie będę pić więcej! Po pięciu minutach zasnął, siedząc w fotelu, odrzuciwszy głowę na oparcie, z obwisłą dolną szczęką. Tamara zaczęła go budzić. Był nieruchomy. Wówczas wzięła zapaloną świecę i postawiła ją na oknie, wychodzącym na ulicę i wyszła do przedpokoju nadsłuchując, dopóki nie posłyszała lekkich kroków na schodach. Bez szelestu otworzyła drzwi i wpuściła Sieńkę, ubranego elegancko, z nowiuteńkim sakwojażem wręku.