Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie znam ich. Jeden z nich wyszedł z gabinetu najpóźniej. Pocałował on Gienię w rękę i powiedział, że jeśli kiedy będzie potrzebny, zawsze jest do jej usług i dał jej swój bilet wizytowy, ale prosił, by nie pokazywała tego biletu obcym. A potem wszystko to poszło jakoś w niepamięć. Nigdy, przyznam się, nie znalazłam sposobności zapytać Gienię kto był ten człowiek, a wczoraj szukałam biletu, ale nie odnalazłam.
— Ale, ale!... Przypominam sobie! — ożywiła się Rowińska. — Aha — zawołała, szybko powstając z sofy — to był Riazanow... Tak, tak, tak... Adwokat przysięgły Erast Riazanow. Zaraz załatwimy wszystko. Cudowna myśl!
Podeszła do maleńkiego stolika, na którym stał aparat telefoniczny i zadzwoniła.
— Panienko, proszę 13-85. Dziękuję. Halo.... Proszę poprosić do telefonu Erasta Andrzejewicza. Artystka Rowińska... Dziękuję... Halo!... Ach to pan Erascie Andrzejewiczu? Dobrze, dobrze, ale teraz nie o rączki chodzi. Czy ma pan czas? Ach, przestań pan! Sprawa poważna. Czy może pan przyjechać do mnie na kwadrans? Nie, nie... Tak... Tylko jak dobrego i rozumnego człowieka... Nie... nie... Pan siebie spotwarza... No, doskonale! Ale jestem nie zupełnie ubrana, ale mam usprawiedliwienie — straszliwy ból głowy... Nie, pani, dziewczyna... Sam pan zobaczy, proszę przyjechać co rychlej... Dziękuję! Do widzenia!...
— Zaraz przyjedzie, — powiedziała Rowińska, kładąc słuchawkę. To bardzo miły i rozumny człowiek. Dla niego możliwe jest wszystko, nawet rzecz niemożliwe... A tymczasem... przepraszam — jak się pani nazywa?