Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Więc przyszłam do pani. Nie śmiałabym niepokoić panią, ale jestem jak w lesie i nie wiem, do kogo się zwrócić. Pani wówczas była tak dobra, tak tkliwie wyrozumiała, tak czuła w stosunku do nas... Potrzeba mi tylko rady pani, i być może, jej protekcji.
— Ach, bardzo proszę, moja droga! Co będę mogła, wszystko... Ach moja biedna głowa! A przytem, ta okropna wiadomość... Proszę mówić, czem mogę dopomóc pani.
— Przyznam się, że i sama jeszcze nie wiem, — odpowiedziała Tamara. — Widzi pani, odwieziono ją do prosektorjum... Ale zanim sporządzili protokół, zanim ją odwieźli, zdaje się że przeszedł czas urzędowania, — wogóle przypuszczam, że nie zdążono jeszcze dokonać sekcji zwłok... Chciałabym bardzo, jeżeli to tylko możliwe, by jej nie ruszano. Dziś niedziela, być może odłożą do jutra, a tymczasem można by coś dla niej zrobić.
— Nie potrafię pani powiedzieć, moja droga... Proszę zaczekać! Czy nie mam kogoś znajomego wśród profesorów, ze świata lekarskiego? Proszę poczekać — zajrzę do swych notesów... Może uda mi się zrobić cokolwiek.
— Pozatem, — kontynuowała Tamara, — chcę ją pochować... Własnym kosztem... Byłam za jej życia przywiązana do niej całem sercem.
— Z największą przyjemnością pomogę pani materjalnie...
— Nie, nie! stokrotne dzięki! Wszystko zrobię sama. Nie krępowałabym się odwołać się do dobrego serca pani, ale jest to — pani mię zrozumie... jest to coś w rodzaju ślubowania sobie i pamięci przyjaciółki. Największą trudność sprawi nam pochowanie jej po chrześcijańsku. Była, zdaje mi się,