Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zuzanna Rajcynówna! — wykrzyknął wreszcie doktór.
Nikt nie podszedł do stołu.
Wszystkie lokatorki domu spojrzały jedna na drugą i zaczęły szeptać:
— Gienia... gdzie jest Gienia?...
Ale nie było jej wśród dziewcząt.
Tylko Tamara, przed chwilą puszczona przez doktora, wysunęła się nieco naprzód i powiedziała:
— Niema jej. Nie zdążyła jeszcze przygotować się. Proszę wybaczyć panie doktorze. Zaraz pójdę, zawołam ją.
Wybiegła na korytarz i długo nie wracała.
W ślad za nią poszły najpierw Emma Edwardowna, potem Zosia, kilka dziewczyn i nawet sama Anna Markówna.
— Pfuj! Co za bezczelność! mówiła na korytarzu wspaniała Emma Edwardówna, robiąc oburzoną minę. — A wiecznie ta Gienia! Stale ta Gienia! Zdaje mi się, że cierpliwość moja już pękła.
Ale Gieni nigdzie nie było, — ani w jej pokoju, ani w pokoju Tamary. Zaglądano do innych pokojów, do wszystkich kątów. Nigdzie jej nie znaleziono.
— Trzeba zobaczyć w klozecie... Może tam? domyśliła się Zoja.
Lecz przybytek ten zamknięty był od wewnątrz na zasuwkę. Emma Edwardówna zastukała we drzwi pięścią.
— Gieniu, a wychodźże wreszcie! Co to za koncepty?
I podnosząc głos, krzyknęła niecierpliwie z groźbą:
— Słyszysz ty Świnio?... Idź natychmiast — doktór czeka!