Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wańka-Wstańka zrobił już całkiem groźną minę.
— ... Spadły pierwsze krople deszczu...“
Wańka zabębnił palcami po poręczy krzesła.
... „W oddaleniu zabłysła pierwsza błyskawica”...
Prawe oko Wańki szybko mrugnęło, a jednocześnie drgnął lewy kąt ust.
— ...„Następnie deszcz lunął jak z wiadra i błysnęła nagle oślepiająca błyskawica...”
Tu z niezwykłą sztuką i szybkością Wańka-Wstańka kolejnym ruchem brwi, oczu, nosa, górnej i dolnej wargi, zilustrował zygzak błyskawicy.
— ...„Nastąpiło wstrząsające uderzenie pioruna — trru-u — u. Odwieczny dąb runął na ziemię, jak wątła trzcinka...”
I Wańka-Wstańka z niespodziewaną w jego wieku lekkością i śmiałością, nie zginając wcale kolan, ani pleców, pochyliwszy tylko głowę, raptownie, prosto, jak posąg, runął na podłogę, lecz w tejże chwili zręcznie wskoczył na nogi.
— ... „Ale burza ucicha już stopniowo. Błyskawice widać coraz rzadziej. Grzmot cichnął stopniowo, niby nasycony zwierz, — u — u — u... u — u — u... Chmury rozbiegają się... Wyjrzały pierwsze promienia słoneczka...”
Wańka-Wstańka zrobił kwaśną minę.
— ... „I oto nareszcie słońce zajaśniało znowu, nad umytą ziemią...”
I najgłupszy uśmiech pełen zadowolenia znów rozlał się na starczej twarzy Wańki-Wstańki.
Kadeci dali mu po dwadzieścia kopiejek. Położył je na dłoni, drugą ręką zrobił passe w powietrzu, powiedział: ein, zwei, drei, dał szczutka i monety zniknęły.