Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pietrow zmieszał się i zabasował:
— Nie wiem... Jeżeli kolega powie...
Wierka roześmiała się na cały głos.
— To ci dopiero historja! Powiedźcie z łaski swojej! To mi dopiero niemowlę! Takich jak ty, Żorko, na wsi nawet żenią, a on „Jeżeli kolega powie!“ Możebyś jeszcze piastunki, lub mamki spytał! Tamaro, aniele mój, wyobraź sobie: zapraszam go spać, a on mi powiada: „jeżeli kolega powie!“ Cóżto pan, panie kolego, wychowawcą jego jesteś?
— Nie pchaj się djable! niezgrabnie, niczem kadet przed kłótnią, zamruczał basem Pietrow.
Do kadetów zbliżył się długi, jak tyka siwy Wańka-Wstańka i nachylając swą długą, wąską głowę, z czułym wyrazem twarzy zarecytował:
— Panowie kadeci, wysoce wykształceni młodzieńcy, rzec można, kwiat inteligencji, przyszli feldcechmistrzowie, czy pożyczycie staruszkowi, autochtonowi tutejszych zakazanych okolic, jednego dobrego papierosa? Nędzarz jestem. Omnia mea mecum porto. Ale tytonik uwielbiam.
Po otrzymaniu papierosa, odrazu stanął w nonszalanckiej niewymuszonej pozie, wysunął naprzód zgiętą prawą nogę, wziął się pod bok i zaśpiewał drgającym, gardłowym głosem:

Wydawałem dawniej obiady,
Szampana hojnie płynął zdrój,
Dziś brak mi druhów i chleba
Kieliszka wódki, bracie mój.

Kiedym ja w knajpy szedł podwoje,
Służby mię witał cały rój,
Dziś zewsząd jestem wypędzany,
Na wódkę proszę, bracie mój.