Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i niby przypadkiem przycisnęła do jego nogi swe mocne, obcisłe, obciągnięte białym trykotem ciepłe udo. — Jaki pan sympatyczny!...
— A gdzież Gienia — zapytał Tamarę Gładyszew. Czy z kim zajęta?
Tamara uważnie spojrzała mu w oczy, spojrzała tak uporczywie, że chłopcu zrobiło się nie swojo i odwrócił się.
— Nie. Dlaczego zaraz zajęta? Bolała ją tylko przez cały dzień głowa: szła przez korytarz, a właśnie wtedy gospodyni otworzyła raptownie drzwi i niechcąc uderzyła ją w czoło, — no więc rozbolała ją głowa. Przez cały dzień biedaczka leży z zimnym okładem. A co? czy się spieszy? Proszę zaczekać, za jakieś pięć minut wyjdzie. Będzie pan z niej bardzo zadowolony.
Wierka przyczepiła się do Pietrowa.
— Duszko, milutki mój, jakaś ty laleczka. Ubóstwiam takich bladych brunecików, zazdrośni są i bardzo namiętni w miłości.
I zaśpiewała półgłosem:

Brunecik nie taki,
Nie da się we znaki:
Nie oszuka za nic w świecie
On cierpi, lecz godnie:
I paltot i spodnie
Lubej odda on kobiecie.

— Jak się nazywasz, dzidzik?
— Jerzy — odparł basem Pietrow.
— Żorż, Żorka! Ach, jak miluchnie!
I nachylając się mu do ucha, wyszeptała z przebiegłą miną:
— Żorka, chodźmy do mnie.