Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 1.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wego zadowolenia; żadna z obecnych nie żądała od niego, by kupił jej czekolady lub owoców, natomiast wszystkie okazywały mu żywą wdzięczność za drobne uprzejmości i poczęstunki, „Alfons“ rzekł do siebie ze złością Borys, nie wierząc zresztą zupełnie w tego rodzaju przypuszczenie; reporter był na to zbyt brzydkim i zbyt niedbale ubranym, zresztą zachowywał się z wielką powagą.
Płatonow udał, że nie dosłyszał inpertynencji, wypowiedzianej przez studenta. Nerwowym ruchem zmiął serwetkę i odrzucił ją zlekka od siebie. I znów spojrzał uważnie w tę stronę, gdzie zajmował miejsce Borys.
— Tak to prawda, ja tu jestem swój człowiek — ciągnął spokojnie, zataczając kieliszkiem powolne kręgi po stole. Wyobraźcie sobie, panowie, że przez okrągłe cztery miesiące jadłem w tym domu obiady.
— Czy rzeczywiście? śmiał się zdumiony Jarczenko.
— Rzeczywiście. Tu wcale nieźle dają jeść. Dużo i smacznie, choć niezbyt tłusto.
— Dobrze, ale jakim sposobem.
— Przygotowałem wówczas córkę właścicielki tego gościnnego domu do gimnazjum. Wymówiłem sobie wtedy, aby część mego wynagrodzenia miesięcznego strącono mi na obiady.
— Co za dziwna fantazja! — mówił Jarczenko. — Więc to pan tak z amatorstwa? A może pan, przepraszam pana, ale nie chciałbym go urazić, może w tych czasach znaglała pana do tego ostateczna potrzeba?
— Bynajmniej. Anna Markowna kazała sobie płacić trzy razy drożej, niż w kuchni studenckiej. Ot, chciałem zapoznać się bliżej, chciałem że tak