Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 1.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dnak wypić trzy lub cztery kieliszki benedyktyna, który zresztą bardzo lubi, i natychmiast zmienia się do niepoznania; poczyna wtedy wyprawiać takie brewerje, że konieczną jest zawsze in terwencja gospodyń, szwajcara, a nawet niekiedy i policji. Nie robi jej żadnej różnicy uderzyć gościa w twarz, lub rzucić mu w oczy szklankę z winem, przewrócić lampę, na wymyślać gospodyni.
Gienia otacza jakąś dziwnie czułą opieką i wielkiem uwielbieniem.
— Panienki, proszę na obiad! Na obiad panienki! — woła, przebiegając przez korytarz gospodyni. Po drodze uchyla drzwi od pokoiku Mani i woła spiesznie.
— Panienki, proszę na obiad.
Dziewczyny udają się do kuchni; wszystkie są w halkach, nie myte, w pantoflach włożonych na gołe nogi. Na obiad podano smaczny barszcz z kawałkiem wieprzowiny i z pomidorami, kotlety i wreszcie na deser rurki z kremem śmietankowym. Żadna jednak niema apetytu, co wywołuje oczywiście siedzący tryb życia i brak snu; prócz tego wiele z nich, zupełnie jak uczenice na pensjach w dzień świąteczny, zaraz po przebudzeniu się posłały do sklepu po chałwę, rachat-łakum, cukierki ciągnące i ogórki solone, przez co straciły apetyt. Jedynie tylko Nina, bardzo niska o zadartym nosku dziewczyna je za cztery; przybyła tu ona ze wsi, obałamucona przez jakiegoś komiwojażera, który następnie sprzedał ją do domu publicznego. Do tej pory zachowała swą niezwykłą żarłoczność dziewczyny z ludu.
Gienia, która pogardliwie, jedynie pokruszyła kotlet swój widelcem, mówi do niej, udając obłudne współczucie.